- Dziś do południa wybuchł pożar w Liceum Ogólnokształcącym przy ul. Kościuszki. Zniszczeniu uległ dach skrzydła wzdłuż ul. Chrobrego. Było kilka wozów strażackich, ale brak było wody - te słowa na kartach pamiętnika napisał dokładnie 23 stycznia 1981 roku Alojzy Mańka, dawny nauczyciel w I LO. To właśnie w tym dniu w budynku szkoły wybuchł pożar.
Wspomnienia dotyczące pożaru znalazły się w filmie „Powstańcy”, zrealizowanym przez ucznia Marcina Szołtyska w 2012 roku z okazji 90-lecia I Liceum Ogólnokształcącego im. Powstańców Śląskich w Rybniku:
Tekst: Anna Chabura, rybnik.naszemiasto.pl
To był zimny, styczniowy dzień. Uczniowie, jak zwykle, siedzieli w lekcyjnych salach, przechadzali się po korytarzach. Wydarzenia, które przewróciło do góry nogami życie szkoły, nikt się nie spodziewał. Do dziś nie wiadomo, skąd w budynku pojawił się płomienie. Ten moment doskonale zapamiętali ówcześni uczniowie i nauczyciele szkoły. Wielu z nich z „Powstańcami” związanych jest do dziś.
Ewa Klonowska, absolwentka szkoły, a dziś filmoznawca, dokładnie pamięta tę chwilę. Z koleżankami były w sali z geografii. Zawsze, gdy nauczycielka wychodziła z klasy, uczniowie przeszukiwali pozostawione na biurku sprawdziany, by pod nieobecność opiekunki, poprawić na szybko błędy. W dniu pożaru robili to samo.
– W pewnym momencie pod szkołą pojawiły się strażackie wozy. Nikt się tym nie przejmował, dalej poprawiałyśmy sprawdziany. W końcu do klasy wszedł ktoś z pracowników szkoły i kazał opuścić klasy – wspomina absolwentka. Dzień pożaru doskonale pamięta także Wojciech Szulik, późniejszy nauczyciel historii.
– W klasie, jak zwykle, panowała swobodna atmosfera. W pewnej chwili drzwi klasy się otworzyły i jakiś chłopak wesoło powiedział, że mamy wychodzić, bo szkoła się pali. Nikt tego nie wziął na poważnie, a ponieważ była zima, perspektywa spędzenia kilkunastu minut na zewnątrz wcale nam się nie uśmiechała – wspomina nauczyciel. – Nie pozwolono nam odebrać z szatni kurtek, a kiedy stojąc już na dziedzińcu zobaczyłem nauczyciela wynoszącego dzienniki, zaczęło do mnie docierać, że to nie są ćwiczenia – dodaje.
Spory szkolny dziedziniec w zaledwie kilka minut zapełnił się tłumem gapiów. – Po akcji straży pożarnej, po południu, chłopcy z trzeciej klasy buszowali po spalonym strychu. Najciekawszym znaleziskiem okazał się dziennik szkolny klasy, do której chodził ich wychowawca. Słyszałam, że podobno do dziś ktoś przechowuje ten dokument – wspomina Aleksandra Kotas, obecna polonistka w I LO.
Gdy tylko ogień udało się ugasić, od razu było wiadomo, że szkody wyrządzone przez płomienie są ogromne. Doszczętnie spłonął dach w jednym ze skrzydeł budynku, wodą zalane zostały pomieszczenie na niższych kondygnacjach. Jasne stało się, że w takich warunkach uczniowie nie mogą już wkuwać „twierdzenia Pitagorasa”.
Po przedłużonych o kilka dni feriach zimowych, uczniów z I LO, przygarnęli koledzy z pobliskiej „Hanki”, czyli II LO.
– Na popołudniowe lekcje w „Hance” nie chodziłyśmy zbyt często. Razem z koleżankami zwalniałyśmy się, by iść do salonu empik, gdzie o odpowiedniej porze „rzucano” książki – zdradza nam Ewa Klonowska.
– Wspominam ten czas jako nieustające święto wiosny. Chyba trochę się uczyliśmy, ale częściej przychodziliśmy do szkoły, żeby się umówić, na jaki koncert idziemy. Razem z paczką przyjaciół uczestniczyliśmy w każdym wydarzeniu kulturalnym, które działo się w mieście. No bo jak uczyć się chemii o siódmej wieczorem? – mówi Aleksandra Kotas. Na ławkach szkolnych kwitła korespondencja między „Haną” a nami, zacieśniały się kontakty, nieobecności w dzienniku przybywało, ale uczniowie się tym nie przejmowali. Rocznik 1962 maturę pisał wówczas nawet w Teatrze Ziemi Rybnickiej.
A w szkole przy Kościuszki trwał gorączkowy remont. W końcu roboty zostały zakończone, a uczniowie mogli wrócić z przymusowego wygnania. Z nowym rokiem szkolnym 1982/83 szkołę opuścili robotnicy pozostawiając po sobie nowy klub młodzieżowy, bibliotekę, izbę pamięci.
– Po powrocie najbardziej chyba cieszyły mnie wyremontowane toalety. Położono w nich kafelki takie same, jak w „Delicjach” – najlepszej wówczas kawiarni w mieście – mówi Ola Kotas.
Tekst: Anna Chabura