Przejdź do menu głównego Przejdź do menu dodatkowego Przejdź do treści Mapa serwisu

I Liceum Ogólnokształcące im. Powstańców Śląskich w Rybniku I Liceum Ogólnokształcące im. Powstańców Śląskich w Rybniku Matematyk i powierzony klucz

Matematyk i powierzony klucz

We wrześniowym numerze Gazety Rybnickiej można przeczytać ciekawy wywiad Małgorzaty Tytko z wieloletnim wicedyrektorem I Liceum Ogólnokształcącego im. Powstańców Śląskich w Rybniku, Dariuszem Wantulokiem. Zachęcamy do lektury!

„Najważniejsze to dobrze wykonywać swój zawód” – pisał w „Dżumie” Albert Camus. Słowa te niosą prostą treść i trudne zadanie. W swojej pracy z pewnością sprostał im Dariusz Wantulok, matematyk i wieloletni wicedyrektor I Liceum Ogólnokształcącego im. Powstańców Śląskich w Rybniku. Pan profesor właśnie przeszedł na emeryturę.

Małgorzata Tytko: 35 lat w zawodzie nauczyciela to piękny jubileusz. Jakie były początki Pana pracy?

Dariusz Wantulok: Przygodę w zawodzie nauczyciela rozpocząłem już na czwartym roku studiów. Ówczesna dyrektor I LO im. Powstańców Śląskich, pani Edyta Korepta, zaproponowała mi pół etatu w zawodowej szkole rolniczej, która wtedy funkcjonowała w budynku „Powstańców”. Z czasem dostawałem coraz więcej klas, uczyłem młodzież licealną, prowadziłem wychowawstwa. Od 1997 roku byłem wicedyrektorem ogólniaka, miałem więc dodatkowe obowiązki – m.in. przez 20 lat przygotowywałem plany lekcji, a to zadanie wymagające cierpliwości. W ujęciu matematycznym to funkcja wielu zmiennych: klasy, sale, godziny lekcyjne tzw. nauczycieli dochodzących, pracujących w więcej niż jednej szkole. A później codzienne modyfikacje – zastępstwa, wycieczki, chorobowe, egzaminy itp. Najtrudniejszy był rok szkolny 2000/01, kiedy w I LO uczyło się 31 klas – czyli codziennie w lekcjach uczestniczyło ponad tysiąc uczniów.

Patrzę na szkołę jako miejsce spotkania różnych pokoleń. Wracając do początków mojej pracy, chcę przypomnieć pedagogów, którzy mnie kształtowali jeszcze jako ucznia II Liceum Ogólnokształcącego w Rybniku: profesorowie Ruta Kula, która w PRL-u miała odwagę opowiadać o Katyniu, wojnie bolszewickiej i wrześniu 1939 roku; Leokadia Mrozek, która przekazała mi zainteresowanie matematyką; Celina Kufieta – wychowawczyni i nauczycielka chemii. Zaczynając pracę w I LO, również miałem swoich przewodników: polonistkę Wandę Różańską – więźniarkę obozu w Ravensbrück czy dr Halinę Jondro, która słusznie uważała, że uczenie matematyki wymaga wielu sprawdzianów. Stosowałem się do tej rady. Organizowaliśmy swoisty „puchar świata” – co tydzień klasówka, kolejne wyniki składały się na wewnętrzny ranking. Niepisany regulamin naszych „zawodów” uwzględniał oczywiście możliwość poprawek.

Zaczynał Pan pracę w zupełnie innej szkole niż ta, którą mamy dzisiaj. Zachodziły zmiany pokoleniowe, przeprowadzano reformy oświaty, a ostatnie miesiące to edukacja w dobie pandemii.

W dniu zakończenia mojej pracy dyrektor Tadeusz Chrószcz porównał czas w szkole do epok literackich. Na początku było romantycznie. Później przyszedł pozytywizm – układanie planów, organizacja pracy, pobudki o czwartej rano, żeby odebrać od kuriera zadania maturalne. Kolejny był modernizm, a więc reformy oświaty i zmiany programowe. A na koniec postmodernizm, czyli pandemia, opustoszała szkoła i zdalne nauczanie. Przyznam, że nie czuję się dobrze w nauczaniu na odległość. Bezpośredni kontakt z uczniami daje natychmiastową informację zwrotną, czy młodzież rozumie omawiane treści. To się wyczuwa, a nauczyciel zaraz może coś dopowiedzieć bądź wytłumaczyć. Cenię stałość i niezmienność, jaką ma w sobie matematyka. Jej grecki źródłosłów oznacza „poznanie”, czyli obiektywny opis rzeczywistości. W przeciwieństwie np. do poezji, która wyraża ogląd subiektywny. Dlatego matematyka jest odporna na zawirowania polityczne i pozostaje niezależna w zmieniającym się świecie. A obecnie chyba nawet bardziej niż kiedyś tęsknimy za czymś trwałym i stabilnym.

Czy uczniowie lubią matematykę?

Często, z różnych powodów, matematyka nie jest lubianym przedmiotem. Wymaga dyscypliny, więc ucząc jej również wychowujemy naszych uczniów. Żeby zrozumieć, uczeń musi się napracować i poćwiczyć. Klasówki, sprawdziany czy zadania domowe mogą wydawać się nudne, lecz matematyka wymaga treningu. Celem jest przygotowanie szczytu formy na maturę i egzaminy. Ten przedmiot domaga się też cierpliwości i skupienia – a o to coraz trudniej u młodych ludzi. Ich czas i uwagę „pożerają” komputery, telefony, media społecznościowe. W dydaktyce trzeba matematykę trochę „zhumanizować”, ilustrować przykładami z życia. Wypełnianie druku PIT wykorzystuje funkcję liniową. Proste skośne są jak bezkolizyjne przecięcie linii kolejowej biegnącej wiaduktem i prowadzącej pod nim drogi – bez styku, bo nie leżą w jednej płaszczyźnie i nie są równoległe. Kiedy na przykład patrzymy na Bramę Brandenburską w Berlinie, w jej proporcjach widzimy tzw. złoty podział odcinka. To dobry przykład przy omawianiu ciągu Fibonacciego. Owa „złota proporcja” była charakterystyczna dla architektury klasycyzmu. I jeszcze ważna ciekawostka: projektantem Bramy Brandenburskiej był Ślązak z Kamiennej Góry – Carl Gotthard Langhans.

Poznawanie świata poprzez szkolne wycieczki.

Zawsze bardzo lubiłem wycieczki, szczególnie chodzenie po górach. W latach 90., kiedy otwarto granice, zorganizowałem wyjazdy do krajów skandynawskich (Szwecji, Norwegii, Finlandii i Danii) oraz krajów alpejskich (Bawarii, Szwajcarii i Austrii). W czasie jednej z wycieczek ustanowiliśmy nieformalny rekord wysokości szkoły, wchodząc na szwajcarski szczyt Gornergrat (3.135 m n.p.m.), z którego pięknie widać Matterhorn. I Matterhorn właśnie miałem na fototapecie w sali lekcyjnej. To bardzo uspokajający widok: piękny czworokątny ostrosłup oraz jezioro, w którym widzimy lustrzane odbicie góry, a zatem przykład symetrii osiowej. W przyrodzie i otaczającym nas świecie jest mnóstwo matematyki… Od 1995 roku mam licencję przewodnika beskidzkiego. Uczniów klas matematyczno-fizycznych zabierałem na Stożek, gdzie ogłaszałem wyniki próbnej matury, a później już w schronisku omawialiśmy prace. Takich wyjazdów było 13; wielu absolwentów do dziś je wspomina. Jeśli wycieczka szkolna jest dobrze przygotowana, to można przekazać w jej trakcie sporo interdyscyplinarnej wiedzy. Na przykład wspomniane schronisko na Stożku powstało w 1922 roku, podobnie jak nasza szkoła. Zaczęto je budować tuż po I wojnie światowej. Historia tak się potoczyła, że w 1920 roku podzielono Śląsk Cieszyński między Polskę i Czechy, a granicę poprowadzono właśnie przez Stożek. To tereny osobiście mi bliskie, bo mam korzenie cieszyńsko-wiślańsko-zaolziańskie. Moja babcia urodziła się w 1900 roku w Bystrzycy koło Trzyńca, w Cesarstwie Austro-Węgierskim, dziś ta miejscowość leży w Republice Czeskiej. W latach 80. nielegalnie spotykaliśmy się z rodziną z Zaolzia właśnie na Stożku. Nazwa naszego liceum zobowiązywała do przybliżania młodzieży złożoności i wielokulturowości Śląska. Wyniosłem z domu śląski i ewangelicki etos. Z racji religii znam też specyfikę mniejszości. Warto przypomnieć, że rybnicki kościół ewangelicki przy ul. Miejskiej zbudowano pod koniec XVIII wieku – w tym samym czasie, co Stary Kościół. Obie świątynie zaprojektował zresztą ten sam architekt Franciszek Ilgner.

Współczesna edukacja jest nastawiona na wąskie specjalizacje. Jaki jest sens ogólnego wykształcenia?

Jeśli mam jakąś ogólną wiedzę, to mam z ludźmi o czym rozmawiać. Ciekawe spotkania odbywały się w ramach partnerstwa naszej szkoły z Gymnasium Petrinum w niemieckim Dorsten (miasto partnerskie). Wyjazdy były okazją do zobaczenia, jak funkcjonuje tamtejsza oświata, lecz naturalnie prowadziliśmy też rozmowy na temat kultury, historii, geografii, społeczeństwa. Przekonywałem uczniów, że warto czytać i się uczyć – bo jak spotkają rówieśników z innych krajów, to będzie trzeba o czymś pogadać. Podczas konkursów matematycznych w Katowicach zawsze zabierałem młodzież na wycieczkę po mieście. Opowiadałem o pochodzącej ze stolicy naszego regionu Marii Goeppert-Mayer, laureatce Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, notabene ochrzczonej w kościele ewangelickim przy ul. Warszawskiej. Jej rodzina miała antynazistowskie nastawienie i wyjechała do USA. Maria Goeppert-Mayer pracowała w ośrodku badań jądrowych Los Alamos. Znalazł się tam również Stanisław Ulam, przedstawiciel lwowskiej szkoły matematycznej. Niedawno obchodziliśmy stulecie Bitwy Warszawskiej, zwanej „Cudem nad Wisłą”. Ja bym powiedział, że to był cud wybitnych matematyków, którzy złamali bolszewickie szyfry.

Jakie lektury Pan lubi i poleca?

Z pewnością książki mojego krajana, Jerzego Pilcha, który trafnie uwypukla niektóre przywary ewangelickie. Bardzo lubię „Bezpowrotnie utraconą leworęczność” i „Narty Ojca Świętego”. Warto przeczytać „Hanemanna” Stefana Chwina. Kilka razy sięgałem po „Dżumę” Alberta Camusa, pamiętam też jej teatralną interpretację w Teatrze Witkacego w Zakopanem. Mało znane, a warte polecenia są opowiadania Małgorzaty Lutowskiej „Powierzony klucz”, w których autorka przybliża dziedzictwo dolnośląskich protestantów.

Zawód nauczyciela nigdy nie był łatwą profesją, a dziś chyba szczególnie trudno zachować w nim pasję i autentyczność.

Myślę o pracy nauczyciela właśnie jak o takim powierzonym kluczu: do idei, pasji, przekazywania wartości. Kluczu, o który trzeba nieustannie dbać. Żegnając się z gronem pedagogicznym, nawiązałem do zdania z biblijnej Księgi Koheleta: „Chodź za głosem twojego serca” (Koh 11:9b). To bardzo ważne, by nauczyciele potrafili realizować swoje pasje. Wiem, że obecnie to jest trudne, ponieważ liczne procedury mocno ich ograniczają, ale warto podjąć wyzwanie. Tylko będąc sobą, trafimy do młodego pokolenia.

Rozmawiała Małgorzata Tytko, Gazeta Rybnicka

Gazeta Rybnicka jest do pobrania na stronie:

https://www.rybnik.eu/dla-mieszkancow/gazeta-rybnicka